Londynu widzieliśmy tyle co stacja metra i przystanek autobusowy, ale to nie o nim tym razem. Bo głównym celem było Warner Bros Studio oddalone o niecałe 20 mil od Londynu. Owszem bilety nie są tanie (kosztują 35 funtów za osobę) jednak zobaczyć na własne oczy magiczne rekwizyty, pokój Gryffindor i szczególnie ulicę Pokątną – to było warto.
Na samo zwiedzanie poświęciliśmy 3 godziny. Choć i tak czuję niedosyt, że nie dopatrzyłam czegoś, bo tyle dzieje się w koło. Obrazy, różdżki, chatka Hagrida – to tylko początek. Nie da się chyba opisać uczucia, jak można rzeczywiście pobyć na chwile w świecie magii. Na kolejną wycieczkę musicie zabrać się ze mną, a tymczasem mogę zaprosić Was na wirtualną :)
]]>
]]>
Składniki
na 2 porcje
1/2 tabliczki czekolady mlecznej
1/2 szklanki mleka
200 ml zaparzonej kawy
listki mięty do dekoracji
orzechy – do posypania
dodatkowo
250 ml śmietany kremówki 30%
1 łyżka cukru pudru
Sposób przygotowania
W garnuszku zagotować mleko. Czekoladę połamać na kawałki i dodać do gorącego mleka. Mieszać do momentu rozpuszczenia się czekolady.
Zaparzoną kawę przelać do dwóch szklanek, zalać mlekiem czekoladowym. Odstawić by kawa lekko przestygła.
Mocno schłodzoną śmietankę ubić z cukrem pudrem na sztywno (ubijamy na najwyższych obrotach miksera). Przełożyć do rękawa cukierniczego i udekorować kawę z góry. Dodatkowo posypać orzechami i dać listek świeżej mięty.
Weston-super-Mare jest niedużym, ale za to bardzo turystycznym miejscem. Nawet przez moment poczułam się jakbym była nad polskim Bałtykiem. Pełno budek z jedzeniem i stoisk z pamiątkami. Brakowało tylko zapachu gofrów :) Największą atrakcją jest molo zwieńczone budynkiem Grand Pier. To co dzieje się w środku oderwało mnie od rzeczywistości. Muzyka bębniąca z każdej strony, brzdęk monet wrzucanych do automatów. Niczym mini wesołe miasteczko. Sama pamiętam automaty, gdzie na skraju było pełno monet. Wrzucało się złotówkę, z nadzieją by obsunęła się reszta. Ale nie sądziłam, że to jeszcze działa. Cofnęłam się do czasu mojej pierwszej (i jedynej w życiu) kolonii. Poczułam się jakbym znowu miała 10 lat :)
]]>Pod względem przestrzeni miejskiej podobne wrażenie zrobiła na mnie tylko Wenecja. Tam też każdą uliczkę można było oznaczyć tabliczką zabytek. Jednak w Bath wszystko jest trochę mniej spójne i potrafi zaskakiwać. Bo przecież łączą się tu budynki choćby z czasów rzymskich czy georgiańskich. Należy pamiętać, że wygląd miasta nie jest działem przypadku. W XVII wieku działał tutaj Richard Beau Nash, który piastował funkcję „Master of Ceremonies”. Ten notoryczny hazardzista (podobno o dobrym sercu, bo potrafił zwracać pieniądze przegranym) i uwodziciel był jednym z głównych osób odpowiedzialnych za dbanie o styl zabudowy i rozwój miasta.
]]>
Bath to miejsce, gdzie nietrudno trafić na tłumy ludzi okupujących zabytki (w tym pięknie zachowane Roman Baths). Na szczęście równie łatwo można zgubić się w bocznych uliczkach. Trafić do kawiarni z pysznymi ciastami i kawą. Znaleźć ustronne miejsce do rozkoszowanie się chwilą samotności. Oddać się kontemplacji nad budynkami bądź podglądać ludzi zajętych swoimi sprawami. Najbardziej urzekło mnie, że w tej pięknej scenerii nie zauważyłam turystyki. Poczułam się jak mieszkaniec, który wyszedł na spacer pocieszyć się dziełami ulicznych artystów, kupić książkę i wypić cappuccino. W następnym poście pokaże więcej architektury, a tymczasem zapraszam na zwykły dzień w niezwykłym Bath.
]]>Po zjedzeniu porcji jak dla 3 osób, poszliśmy na spacer przy rzece i załapałam się na lody (moja bluzka zresztą też). Mam nadzieję, że pochmurne niebo Was nie odstraszy. Mimo braku słonecznej pogody, miasto naprawdę jest przepiękne! :)
]]>W samych latach 1974 – 1983 skoczyło z niego 127 osób. Najgłośniejszym przypadkiem była próba samobójcza z 1885 roku. Sarah Henley przeżyła swój skok, ponieważ jej spódnica zadziała jak spadochron. Warto dodać, że spadała z wysokości 75 metrów! Mimo ciężkich obrażeń dożyła 85 lat. Niefortunny incydent przyniósł jej niespodziewaną sławę i propozycje małżeństwa. Jest to o tyle ironiczne, że właśnie zerwane zaręczyny były przyczyną skoku.
Na szczęście most to nie tylko dramaty, ale też niezwykłe widoki. Z jednej strony ściany skalne wykorzystywane aktywnie do wspinaczki. Z drugiej ściana zieleni. Przedziela je rzeka, która w czasie odpływów wygląda bardziej jak błoto. W całym regionie występują liczne, unikalne w skali globalnej, gatunki roślin i zwierząt.
Jadłam je w The Bristolian. Smaczne miejsce, w którym mogliśmy spokojnie usiąść na zewnątrz. Bez większej analizy menu zamówiliśmy. Ja tradycyjne śniadanie, luby w wersji wege. Rok temu nikt by mnie nie zmusił do spróbowania ponownie kaszanki. Teraz bez żadnych oporów mogłam się nią zajadać. Natomiast z dezaprobatą przyglądałam się fasolce i kiełbasie. I tu bardzo pozytywnie zaskoczył mnie smak ciepłej fasolki w pysznym sosie pomidorowym. Natomiast kiełbasa sucha i bez wyraźnego smaku. Co do bekonu to mógłby być mocniej przysmażony, bo lubię chrupiący. Luby na swoim talerzu bardzo sobie chwalił smażone tofu ze szpinakiem, (wyglądające jak kiełbaska). Za oba dania zapłaciliśmy niecałe 15 funtów.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy na moim talerzu został kawałek black pudding, a Pan siedzący obok zapytał mnie po angielsku czy będę to kończyć? Poprosiłam o powtórzenie, bo nie byłam pewna czy dobrze go zrozumiałam. Odpowiedziałam, że już jestem najedzona i jeżeli ma ochotę może zjeść ten kawałek. Bez żadnych oporów nabił kaszankę na widelec i zjadł ze smakiem.
Mimo, że danie nie wygląda najlepiej na zdjęciach, to namawiam Was, jak tylko będziecie mieli okazję być w Anglii, skuście się na ich śniadanie. Chyba, że chcielibyście sobie tak dogodzić sami, poniżej znajdziecie przepis :)
Składniki
(na dwie porcje)
4 jajka
4 plastry bekonu
2 kiełbaski, białe i cienkie
2 kromki chleba tostowego
100 g fasolki z puszki w sosie pomidorowym
2 pomidory
8 średnie pieczarki
1 łyżka masła
sól, pieprz
Sposób przygotowania
Pieczarki umyć i pokroić na ćwiartki. Na patelni rozgrzać masło i podsmażać pieczarki, aż będą miały brązowy kolor. Doprawić solą i pieprzem, odstawić na bok.
Fasolkę przełożyć do garnuszka i podgrzewać na małym ogniu.
Rozgrzać patelnię i ułożyć plastry boczku oraz kiełbaskę. Podsmażać z obu stron. Następnie przesunąć boczek, kiełbaskę na bok i wbić jajka (przygotowujemy jajka sadzone).
Na patelni rozgrzać masło i poukładać na niej połówki pomidorów. Podsmażać z obu stron.
Wszystko poukładać na talerzu i podawać z opiekanym chlebem z tostera.
By jednak nie być zależną od tematu „co tam w kuchni” chciałabym wprowadzić nowy projekt. Związany z moim obecnym miejscem zamieszkania. Wstępnie oprowadziłam Was po Bristolu. Natomiast teraz chciałabym przybliżyć jak wygląda załatwianie podstawowych formalności. Może akurat rozmyślacie o wyjeździe, ale brakuje Wam tych początkowych informacji jak do tego wszystkiego się zabrać.
Przygotowałam sześć kroków, z którymi sama musiałam się zmierzyć, by wprowadzić wyjazd w życie. Oczywiście nie namawiam do opuszczenia ojczyzny i wyjazdu za workiem pełnych monet. Ale jeżeli tak jak ja, od dłuższego czasu pląta się Wam po głowie myśl – jak to jest pomieszkiwać w innym kraju, jak się żyje, mieć kontakt z innym językiem, to przedstawiam poniżej swoje podpunkty, które pomogły mi na samym początku przyjazdu.
Ok, mamy plany i marzenia o wyjeździe. Przegadany temat z chłopakiem/ koleżanką/ kolegą. Jedziemy. A kiedy? Może za pół roku, albo w przyszłym. Miesiące tak mijają. I rok, potem drugi. Nic się nie zmienia, jedynie w kółko macie powracającą myśl – przecież mieliśmy plany i spróbować wyjechać. My również planowaliśmy wyjazd od dłuższego czasu. Były rozmowy ze znajomymi, którzy pomieszkiwali gdzieś w Irlandii, Anglii i owszem nie było im łatwo. Daleko od domu, rodziny, nowi znajomi i nowe środowisko. Jednak sam fakt, że mogli obcować z inną kulturą, nauczyć się języka i poznawać nowe miejsca – mnie do takiego doświadczenia bardzo ciągnęło. W końcu bez żadnego przekładania, znaleźliśmy bilety do Bristolu za rozsądną cenę. Bez możliwości cofnięcia decyzji, zaczęliśmy rozglądać się za nowym mieszkaniem do wynajęcia.
Po drugie – SZUKANIE MIESZKANIA
Na początek bardziej jest to szukanie w miarę taniego pokoju do wynajęcia. Od 4 lat nie miałam współlokatorów, mieszkałam z lubym i przyzwyczailiśmy się raczej do niedzielenia wspólnej przestrzeni z osobami trzecimi. Ale ok, zaciskamy zęby i szukamy (poprzez portal Gumtree lub Spareroom). Od razu podkreślę – czytać na spokojnie i ze zrozumieniem. Bo później trafi się Wam tak jak mi. Odpowiedziałam na ogłoszenie, gdzie szukali tylko par homoseksualnych. Właściciel mieszkania delikatnie zasugerował, że nie jest to miejsce dla mnie. Trafiłam również na ogłoszenie, którego kryterium było jasne: „only white people”. Albo też propozycję pomieszkiwania z naturystami. Kiedy już znaleźliśmy pokój dla dwójki, właściciel domu życzył sobie potwierdzenia, że mamy pracę lub zapłaty za 3 miesiące wynajmu plus depozyt. Problemem był taki, że nie byliśmy w stanie spełnić tych warunków. Dlatego na sam początek spięliśmy pośladki i znaleźliśmy pokój na krótki okres wynajmu.
Po trzecie – TELEFON
Od pierwszego dnia trzeba zakupić sobie kartę SIM. Zapłacimy niecały funt. Doładowujemy konto za np. 10 funtów i cieszymy się z bezpłatnych 150 minut w Anglii. Jak dzwonić na polskie numery? Z pomocą przychodzi program Skype. Wystarczy doładować konto za 40 zł. Wówczas 1 minuta do Polski kosztuje niecałe 10 gr. Przyjemnie i łatwo.
Po czwarte – BANK
Tu może być troszkę pod górkę. Sama nie lubię odwiedzać banku nawet w Polsce, a co dopiero za granicą. Plus był taki, że mogliśmy zakładać konta we dwójkę. Jak jedno czegoś nie zrozumiało, to drugie tłumaczyło. Pani w banku chciała od nas paszport, dane, nr telefonu i adres. Zapytała czy pracujemy, a jak nie to czy szukamy. Przede wszystkim nie wstydzić się prosić, by Pan/Pani w banku wyjaśniła jeszcze raz. Chce pomóc, choćby miała mówić dużymi literami i bardzo powoli.
Po piąte – NIN National Insurance Number
Przed podjęciem jakiejkolwiek pracy musimy mieć najpierw NIN – czyli o numer ubezpieczenia społecznego. Bez tego nikt Nas legalnie nie zatrudni. Jest potrzebny do identyfikacji składek. By go otrzymać najpierw trzeba umówić się na spotkanie w lokalnym Job Centre. Bierzemy telefon i dzwonimy. Rozmowa nie trwa dłużej niż 5 minut, ale przed nią warto sobie przygotować i zapisać na kartce adres zamieszkania w Anglii, nr telefonu i poćwiczyć przeliterowanie swojego imienia i nazwiska.
Następnie Pani po drugiej stronie zada kilka pytań, choćby kiedy przylecieliśmy do Anglii czy o podstawowe dane osobowe. Podaje datę spotkania oraz co dokładnie powinno się na nie zabrać. Poda numer referencyjny, który może być potrzebny jeżeli będziemy chcieli przełożyć spotkanie. W podany dzień wybieramy się do Job Centre. Kolejna uprzejma Pani prosi o nasz paszport. Wprowadza dane w oficjalnym formularzu. Później daje do przeczytania i podpisania stosowny dokument. Informuje, że wydanie karty z numerem zajmuje do 4 tygodni. Ale od teraz nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy mogli zacząć pracę.
Przed rozpoczęciem pracy przygotowujemy CV według wzoru angielskiego. Czyli na pewno bez zdjęcia. Drukujemy i zaczynamy roznosić. Każdemu wedle kwalifikacji. Mogą być kawiarnie, hotele czy restauracje. Najlepiej pytać o managera. Z uśmiechem proponować swoją kandydaturą oraz zostawić CV.
Początki w komunikowaniu się po angielsku są różne. Jak to bywa w moim przypadku zawsze popełnię jakąś gafę. W hotelu zostawiam swoje CV, a na pytanie czy pasuje mi stanowisko w restauracji odpowiadam z pewnością w głosie, że mogę być nawet zmywarką (chodziło mi o zmywanie naczyń…)
Jestem bardzo ciekawa czy macie jakieś swoje doświadczenia, jeżeli chodzi o zaaklimatyzowanie się w innym kraju i jakie były Wasze początki. Może mi coś doradzicie? :)
]]>Składa się na niego kilka budynków z różnych wydziałów m.in. fizyki, sztuk pięknych i historii. W ich centrum położony jest duży ogród, po którym spokojnie mogliśmy się przespacerować. Oprócz pięknej przyrody natrafiliśmy na (widoczny na zdjęciach) niewielki labirynt luster zaprojektowany przez Jeppe Heina. Nie ma tłumów, więc bez pośpiechu mogłam paść na kolana przed naturą i fotografować :)
]]>Po samym centrum spacerowaliśmy dość chaotycznie, bez obranej konkretnej trasy. Od początku miasto zrobiło doskonałe wrażenie. Pierwsze na co trafiliśmy to ruiny kościoła na dużym terenie zielonym. Do tego kwitnące drzewa i słoneczna pogoda nadały miejscu malowniczy charakter.
Następnie poszliśmy przed siebie i tak trafiliśmy do portu, gdzie było mnóstwo statków wycieczkowych i restauracji. Tradycyjna margherita na cienkim cieście oraz cydr gruszkowy zaspokoiły nasz apetyt, byśmy mogli ruszyć dalej przed siebie. Ogólnie trafiliśmy w poniedziałek na święto, kiedy większość placówek i sklepów jest pozamykana. Więc nasza majówka przedłużyła się o kolejny dzień :)
Zapraszam Was na pierwszy spacer po Bristolu.
]]>