O pracy będzie, a konkretnie o pierwszych siedmiu jakie miałam okazję i szczęście zacząć. O samej akcji #MyFirst7Jobs dowiedziałam się od Rudej i bardzo spodobał mi się taki powrót do przeszłości. Fajna sprawa odtworzyć własne początki i jeszcze przyjemniej się czyta, jak inni zaczynali. Rozpisałam swoje 7 miejsc pracy.
#MyFirst7Jobs
1. Osiedlowy sklepik
W wieku chyba 12 lat razem z moją koleżanką z bloków postanowiłyśmy otworzyć sklepik na osiedlowej ławce. Miałam wtedy dość sporą kolekcję różnorodnych czasopism dla nastolatek. W moim składzie makulatury można było znaleźć setki gazet jak Bravo, Twist, Filipinka. W bardzo dobrym stanie! Postanowiłam zebrać te najlepsze, dorzucić plakaty z Justinem, Nickiem i Britney i wystawić na sprzedaż. Moja kumpela za to przegrzebała piwnicę i znalazła kilka sztuk klipsów w klasycznym wydaniu – plastik pomalowany na srebro lub złoto. Tak przez lato zarobiłam swoje pierwsze 30 zł. Nie wspomnę jaką frajdę mi sprawiało wydawanie reszty i podliczanie naszego obrotu dziennego. Zacnie!
2. Au Pair
Po liceum marzyła mi się praca jako opiekunka do dzieci za granicą. Zbieram mnóstwo informacji o takich wyjazdach, gdzie znajduję świetną rodzinę, najlepiej w USA. Najlepiej z Kalifornii – palmy, plaża, grzeczne dzieci, no cud, miód. Ogólnie mam wakacje przez kolejny rok.
Postanowiłam się jednak sprawdzić na terenie Europy, a konkretnie w Belgii. Trafiłam na rodzinę z trójką dzieci – 13, 11 i 9. Cieszyłam, że wyjadę za granicę, by zarabiać pierwsze euro. Kiedy dotarłam już na miejsce, poznałam całą rodzinę, zerknęłam za okno i wiedziałam, że trafiłam na tak zwaną „dziurę zabitą dechami”. Kilka domów wzdłuż drogi, krowy za oknem i ciągnący się las. A za nim krawędź świata. Do tego mój podstawowy francuski bardzo kulał. Do każdego obiadu zasiadałam z ogromnym słownikiem. Zanim znalazłam odpowiednie słowo, to wszyscy już zjedli, a ja musiałam posprzątać.
Au Pair nie zdało egzaminu. Jak dzieci w szkole, sprzątałam dom. Wracały, to pilnowałam by odrabiały lekcje. Słuchałam grania na pianinie i klarnecie. „Podziwiałam” lekcje konne. Moją jedyną dobrą znajomą była Madame Marquie, przemiła starsza Pani, która opiekowała się mną na weekendy. Kiedy miałam wolne zabierała mnie w „miasto” i na koncerty organowe w pobliskim kościele. Te koncerty to było najlepsze, co mnie spotkało przez 2 miesiące bycia opiekunką. Dokładnie po 8 tygodniach, ze łzami w oczach, oświadczyłam rodzinie, że się na nianię nie nadaję.
3. Staż
Ogólnie załapałam się na 2 staże – jeden był w przychodni, gdzie pracuje moja Mama. I jak to u mamuni, miałam jak księżniczka. Dostałam posadę rejestratorki medycznej, odbierałam telefony, rejestrowałam i objadałam się tostami. Dostałam fajny fartuch (w którym zapiąć się nie mogłam) miałam przy sobie zawsze długopis. Czułam, że pełnię ważną funkcję. Nigdy nie byłam głodna.
Kolejny staż był w Czerwonym Krzyżu u Pani Czesi. Z Panią Czesią był ogień! Dzieliłyśmy razem biuro, dostałam stolik z ceratą i oldskulową maszynę do pisania! Nauczyłam się pisać (pod dyktandem pani Czesi): protokoły, prośby o dotację, regulaminy konkursów oraz, co jakiś uczestniczyłam w spotkaniach z miejscowymi dawcami krwi. Do tego przejadałam się pączkami i bułkami z budyniem, które Pani Czesia zawsze zamawiała na nasze spotkania. W końcu byłam jej ulubioną (i jedyną) pracownicą. Uwielbiałam ją i zawsze mnie rozśmieszała, kiedy nerwy jej puszczały i mówiła do mnie „Marcelina, no jestem tak wkurwiona, że dłużej tu nie wytrzymam!” Ale nie zostawiła mnie. Do tego dodam, że miała niesamowity czerwony telefon stacjonarny, na kółeczko – świetna zabawa przy wybieraniu numeru!
4. Kino!
Jedna z moich lepszych prac, zawsze wspominam z uśmiechem! Spędziłam w jednym z kin we Wrocławiu ok 1,5 roku. Poznałam miks fantastycznych, dziwnych i przesympatycznych ludzi. Niektórzy ostrzy jak żyleta, inni wariaci, z którymi bawiłam się na oskarowych imprezach. Chodziłam po czerwonym dywanie, miałam swoje 5 minut na wielkim ekranie. Wory popcornu, nieprzespane noce maratonów filmowych i zamiatanie okruszków z dywanu. Nigdy w swoim życiu nie oglądałam tylu filmów i nie byłam na bieżąco z premierami. Nie wspomnę ile akcji miałam przy sprzedawaniu biletów i pytaniach „A o czym jest ten film?”. Nieustannie się myliłam, przekręcałam mnóstwo nazwisk aktorów. A kiedy nie znałam fabuły, po prostu ją wymyślałam.
5. Opiekunka przy placu zabaw na wrocławskim aquaparku
Kojarzycie wrocławski aquapark? Parę lat temu był tam również nieduży plac zabaw dla dzieci. Jedna atrakcja z mnóstwem gąbczastych przedmiotów i ślizgawek z małym basenem wyplenionym piłeczkami plastikowymi. Miałam za zadanie odbijać gości zegarek w systemie, poinformować, że pilnują sami swoich pociech i życzyć miłej zabawy. Oczywiście miejsce nie było zbyt popularne. Aquapark sam w sobie jest atrakcją i mało kto chciał jeszcze dodatkowo płacić za plac zabaw. Przy dobrych wiatrach miałam może 3 takie wejścia na dzień. Ale siedzieć trzeba było. Więc siedziałam z książką.
6. Galeria handlowa i sprzedawca
W jednej z wrocławskiej galerii handlowej spędziłam ok trzy i pół roku. Praca w sklepie z wyposażeniem wnętrza była pierwszą etatową. Pracowałam po 12 godzin, wyrobiłam sobie nogi ze stali. Przy okazji skakałam na drabinie, układałam namiętnie poduszki na pułkach, często biłam wazony. Naścieliłam się łóżek, szykowałam zastawę i pucowałam kieliszki. Okres świąteczny przychodził w październiku, pytania o bombki na choinkę we wrześniu. W listopadzie miałam już dość Bożego Narodzenia. Pod koniec grudnia, każde „Wesołych Świąt” brzmiało jak szpilka wbijana w ucho. Ale pracowałam w przesympatycznej ekipie. Mimo zmęczenia zawsze mieliśmy jeszcze siłę by się powygłupiać, schować się w koszu na poduszki, a nawet łapać złodzieja.
7. Szkoła językowa – recepcja
To była moja ostatnia praca przed wyjazdem do UK. W jednej ze szkół językowych pracowałam przez większość czasu na recepcji. Do moich zadań należały zapisy na kursy językowe, obsługa nieszczęsnego ksera, ankietki i obdzwanianie zainteresowanych. Niestety nie byłam w tym dobra – sama nie wierzyłam w sztuczki marketingowe, jakich nas uczyli. Nie miałam siły do sprzedaży agresywnej i nieustępliwej. Z dzwonieniem również było krucho. Jeżeli na „Dzień dobry” ktoś rzucał kwiecistą wiązankę, ciężko było zapytać „A może kurs z niemieckiego?”. Mój zapał do sprzedaży gasł w 3 sekundy. W sumie dobrze wyszło.
Podsumowując pierwsze prace
Żadnej z tych prac nie żałuję. Miałam złe momenty, łzy w oczach. Trafiały się dni, że wracałam w nerwach do domu i mówiłam lubemu – „to był mój ostatni dzień w…!” Jednak każda kolejna uczyła mnie czegoś innego i dała jasno do zrozumienia, że najlepszym dla mnie rozwiązaniem jest praca dla siebie. I do tego dążę.
Kto następny? Podzielicie się swoimi pierwszymi pracami!
Bardzo przyjemny post, fajnie poczytać o czyiś doświadczeniach!
Igor cieszę się bardzo, że post przypadł do gustu :)
Jej, ale miałaś niesamowite przygody, a ile doświadczenia zdobyłaś! Ja jestem wciąż w mojej pierwszej pracy, nie mam się czym pochwalić…
Kasiu to masz stabilną prace! :) A u mnie rok gdzieś wytrzymam a później ludzie mnie denerwują, klienci czepiający się o wszystko. Czasem moja cierpliwość to dosłownie na włosku wisi, nawet nie wiesz jak często mam ochotę wybiec z pracy i nigdy już do niej nie wrócić ;)
A zapytam – jak wygląda twoja praca? :)
Wierz mi, że ja mam tak prawie codziennie – chcę z krzykiem uciec i więcej tam nie wracać… Ale nie mam dokąd uciec ;)
A pracuję w szkolnictwie wyższym. Generalnie jest bałagan, biurokracja i żadnej motywacji do działania.
Dobrze, że przynajmniej są urlopy i można choć na krótki czas zapomnieć o codziennych obowiązkach. No i nie zapomnijmy o blogowaniu – to jest jedna z moich ulubionych czynności relaksacyjnych :)
Ciekawie się to czyta :) Dobrze jest zobaczyć, kto ma jakie doświadczenia z pracą :) U mnie też bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej, raz dziwnie, a raz wyczerpująco. Grunt, żeby powoli dążyć do tego wymarzonego zajęcia..
Dokładnie. lepiej tego bym nie ujęła! :)
Fajne wspomnienia, z przyjemnościa je przeczytałam. Przy okazji takich zajęć wiele mozna się o sobie dowiedziec. Mam nadzieję, że znalazłaś swoje miejsce, bo szczerze powiedziawszy nie wiem czym się teraz zajmujesz. Pozdrawiam serdecznie
Małgosiu teraz pracuję powiedzmy, że tymczasowo w pralni chemicznej – prasowanie, obsługa klienta, nic ciekawego. Ale w międzyczasie z lubym założyliśmy własną działalność i działamy m.in przy tworzeniu stron internetowych. Więc powoli, powoli rozwijamy się w tym kierunku :)
Bardzo ciekawe doświadczenia! Ja również pracowałam w różnych miejscach, ale przede wszystkim w gastronomii ;)
W gastronomii też miałam krótki moment – byłam pomocą na kuchni i moim zadaniem było przygotowywanie sałatek. Jednak presja, chaos i stres jaki mi towarzyszył non stop nie dałam rady wytrzymać dłużej jak 2 tygodnie. Bardziej potraktowałam to jako pracę dodatkową :)
Fajnie tak powspominać ;) ja najmilej wspominam pierwszą ,, pracę,, bodaj koniec podstawówki przy zbiorach porzeczek u plantatora, letnie slońce, fajne towarzystwo, wygłupy i porzeczek pojeść można było :D Dzieciakami też się opiekowałam, potem sklep spożywczy – masakra! Do dziś pamiętam,, mycie,, przy pomocy ścierki nieco leciwej już kiełbaski….Potem było już dużo lepiej: sklepik z biżuterią lub włoskiej marki ciuchami. Dlugo by jeszcze pisać…czasem by utrzymać się w wielkim mieście trzeba też było działać w myśl zasady,, żadna praca nie hańbi,, ;) pozdrawiam!
Bardzo spodobało mi się Twoje wspomnienie o myciu kiełbaski, dobrze że, kurczaka nie dali do „odświeżenia” :D
Najbardziej podobał mi się opis pracy opiekunki, odniosłam wrażenie, że przeniosłam się do innej epoki, ależ to musiało być doświadczenie ekstremalne ;)
Przedtem wyłam jak bóbr non stop – nawet jeden pamiętnik poświęciłam na spisanie tych cennych doświadczeń jako opiekunka. Teraz to się śmieję na te wspomnienie, jednak z 10 lat temu to był lekki koszmar dla mnie :)
No no! Sama miałam od początku szczęście, obłsuguję z domu klienta włoskiego dla Tivronu. Dla młodej matki super, ciężko na cokolwiek narzekać.
Rzeczywiście jesteś szczęściara :)
To witam w takim razie serdecznie! Cieszę się bardzo, że wpis się spodobał. Sama miałam niezły ubaw przy wspominaniu i opisywaniu tych prac :)
Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem. Świetny post.
Ja wytrzymałam jako au pair 2 lata i 2 m-ce. 14 m-cy w Holandii i rok pod Londynem, kiedy to w Unii jeszcze nie byliśmy. Opiekowałam się dwa razy dziećmi, które miały po 9 m-cy a moje koleżanki miały po kilkoro dzieci pod skrzydłami. Przed wyjazdem dostałam wskazówkę, żeby wybierać duże miasta. Tak jak pobyt w Holandii (Haga) wspominam z sentymentem, tak w Londynie już nie. Też zbierałam wszelkie materiały na ten temat, które daleko mają się do rzeczywistości.
W galerii handlowej wytrzymałam 4 m-ce. Też marzę o pracy na własny rachunek. Pozdrawiam Cię bardzo ciepło :)
Niezła ścieżka – każda praca czegoś uczy i wnosi totalnie nową perspektywę :)