Paella musiała być

 Nie byłoby Hiszpanii bez paelli. Portfel z milionem monet pozwolił Nam, poza stołowaniem się w pobliskim McDonald’s, również na spróbowanie czegoś z kuchni hiszpańskiej. Przy głównej ulicy La Rambla byliśmy z każdej strony nawoływani przez kelnerów do lokali. Uciekliśmy w mniej toczną i spokojną uliczkę, gdzie bez natarczywej pomocy mogliśmy przejrzeć menu w poszukiwaniu paelli. Na miejscu przywitał Nas przesympatyczny Pan z dorodnym wąsem. Wskazał stolik i podał menu. Nie trzeba było dłużej przeglądać karty z daniami, bo już od początku wiedzieliśmy czego szukamy. Zajadając chleb posmarowany pomidorem z solą i oliwą czekaliśmy na danie główne, czyli paellę z kurczakiem, krewetkami i małżami.
 
Wieczorem wybraliśmy się na spacer, by lepiej strawić późny obiad. Co chwilę natykaliśmy się na restauracje, które przy wejściu, zamiast kelnera, zastosowały stół pełen przysmaków z kuchni hiszpańskiej. Taki sposób zdecydowanie bardziej zachęca do wejścia, niż uciążliwe nagabywanie.
 
Zresztą widać, że Sangria kusi swoim kolorem, krewetki ustawione w rzędzie, czekają na swoją kolej zaraz obok homara i tortilli. Nikt nie krzyczy do ucha, bo wszystko jest już ugotowane i prezentuje się w ciszy. Obojętnie obok tego nie da się przejść, musiałam chociaż je uwiecznić na zdjęciach :) 

7 komentarzy do wpisu „Paella musiała być”

    • Jak to mój luby powiedział po zjedzeniu swojej porcji – śledziem nie waliło, było pyszne! :))
      Ach, samej mi burczało jak robiłam tego posta przy kanapce z paprykarzem, jednak nie to samo co wcinać paellę :D

  1. Wszystko bym zjadła co pokazałaś, naprawdę wszystko ;)
    Fajna sprawa, że restauracje zachęcają do zakupów potrawami a nie krzykaczami, bo krzykacze to jednak mocno upierdliwi są ;)

Możliwość komentowania jest wyłączona.